„Trzymaj się swoich chmur, mieszkaj tam, a bywaj tu.”     Andrzej Poniedzielski

1.Rok 1909

Wszystkie pierwsze obrazy, które zdołałem zapamiętać, są związane z ulicą Piekarską z kamienicą III piętrową pod numerem 1c należącą do zespołu trzech kamienic wraz z Hotelem Krakowskim należącą i wybudowaną przez Z.U.S. (jeszcze austryjacki) i oddaną do użytku około roku 1910-11, a więc tuż przed I Wojną Światową. Byliśmy jej pierwszymi lokatorami.

Rodzice przyjechali z Czerniowiec do Lwowa po ślubie w roku 1906 – zanim zamieszkali przy ul. Piekarskiej, a wynajęli mieszkanie przy ulicy Lelewela, następnie ojciec prowadził dział protezyjny w zakładzie dr. Reichensteina przy ul. Akademickiej. Zmienili następnie mieszkanie przeprowadzili się na ulicę Gołębią, gdzie urodziłem się rok 1909, w dwa lata później urodziła się Urszula w r. 1911. Mieszkaliśmy wtedy już na ul. Piekarskiej było nas więc troje. Ale wtedy ojciec został wcielony do wojska.

Mało mi pozostało w pamięci obrazów lat wczesnych – przedszkolnych.

Pamiętam b. niewyraźnie jakąś zabawę na b. krętych schodach we willi w której mieszkali P. Mazurowie na ulicy bocznej Dwernickiego.

Więcej tam już nie zaglądaliśmy. A jednak pozostali oni w pamięci. To musiała być niecodzienna zabawa urozmaicona spadaniem ze schodów. Z dziećmi Państwa Mazurów bawiliśmy się nieco później, gdy przeprowadzili się na ulicę Św. Jacka. Było tam wiele swobody ulica była na tym odcinku końcem miasta. Paręset metrów dalej przechodził już gościniec w kierunku Sichowa na wschód. Tędy na Sichów przechodziłem z matką w czasie oblężenia Lwowa przez Ukraińców 1918r w drodze po życiodajne mleko.

Willa w której mieszkali PP Mazurowie była ostatnia – kończył się na niej Lwów.

Matka moja, która przedkładała nade wszystko świeże i zdrowe powietrze wysyłała nas z domu właśnie tam na (Górę) Św. Jacka. Sama pozostawała w domu – Było nas Troje – ona sama jedna utrzymywała całą mnie i rodzinę w porządku, sama musiała i kupować i gotować mając do dyspozycji b. skąpy budżet, a ojciec mój wcielony do wojska, przebywał w Przemyskim pełniąc funkcję lekarza dentysty niemal zamknięty w twierdzy. Myśmy w wieku 7, 5 i 9 lata nie mogliśmy matce wiele pomóc.

Nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji i materialnej i politycznej to też zabawy nasze były beztroskie. Jak ciężko było w tym czasie ze zdobyciem chleba (1914) świadczy zdarzenie w mieszkaniu naszych dziecięcych przyjaciół (Towarzyszy zabaw). W czasie śniadaniowej przerwy, pauzy zabawowej, dzieci rozdzielały między siebie chleb posługując się wagą ważąc go dokładnie. Rodziców w tym czasie nie było w domu. Bywało więc głodno. Jak mama dawała sobie radę nie wiem. Chyba głodu nie odczuwaliśmy.

Mieszkaliśmy na Piekarskiej wygodnie. Ojciec nie ordynował więc 4 pokoje były do naszej dyspozycji.

Pierwsze lata mojego życia z wyjątkiem kilku obrazów (wydarzeń) uciekły z mojej pamięci. Dopiero wybuch I Wojny Światowej pozostawił w mojej pamięci pierwsze wyraźne obrazy. Miałem właśnie wtedy 5 lat. Od tego czasu zdołałem utrzymać w pamięci niektóre wydarzenia. Ale wybuchu Wojny nie pamiętam. Nie pamiętam też odjazdu mojego ojca do Twierdzy w Przemyślu. Natomiast pamiętam stukot tysięcy kopyt końskich przekraczających plac Bernardyński z Łyczakowej w kierunku ul. Pańskiej (później Piłsudskiego. Obserwowałem to z balkonu naszego mieszkania przy ulicy Piekarskiej. Zrobiło to na mnie olbrzymie wrażenie. Matka moja zabroniła mi wychodzić na balkon, ale ciekawość moja była większa.

W kilka dni potem matka otrzymała korespondencję od brata (mego wujka) Edzia, że został ranny leży na wozie należącym do obozu rosyjskiego i czeka na pociąg, który ma go wywieść do Rosji.

Jak mogliśmy zebraliśmy się i mama coś jeszcze przygotowała i z tym pakuneczkiem pobiegliśmy – ile nam sił w nogach wystarczyło – w kierunku dworca na Podzamczu.

Zdaje się. Że bez większych trudności odnaleźliśmy go. Ucieszył się bardzo. Strażnik rosyjski odganiał nas mimo wszystko dowiedzieliśmy się od niego, że nie jest ranny – tylko ma jakieś dolegliwości przepuklinowe. Musieliśmy tylko się rozstać i wracać do domu, bo tam samotnie pozostały Cesia i Urszula dwie moje siostry. Powracamy do domu. Tramwaje nadal nieczynne. I tak Żółkiewską Krakowską Halicką przy pl. Bernardyńskim i już w domu.

W domu z Mamą i dwiema siostrami będzie nam pusto i trochę zimno jeszcze przez 4 lata. Ojciec do końca wojny pozostanie w Twierdzy Przemyśl.

Brat ojca Franio – (też dentysta) młodszy od ojca też dostanie się do niewoli rosyjskiej. Interweniowany do końca wojny, nie będzie mógł podać żadnej wiadomości do końca wojny. Wróci jednak w rok czy dwa po jej zakończeniu – przywiezie z Syberii trochę kamyczków i trochę złota. Założy znów ordynację, po odzyskaniu przedwojennego mienia wraz z całkowitym urządzeniem gabinetu.

Wróci także wspomniany już wyżej brat matki Edzio Szwarc, który po wojnie ożeni się z Austryjacką (Wiedenką) Fani Wagner urodzi się im dwoje dzieci Irka i Kryśka. Będzie im opowiadał (a miał zdolności narracyjne) opowieści syberyjskie o Irkucku Samarkandzie i długim powrocie przez Besarabię do domu Rodzinnego w Czerniowcach. Zamieszka w Warszawie na Zielnej i zmieni nazwisko na Czarnecki – będzie pracował do końca życia w bankowości.

Drugi brat mojej Matki Kazio Szwarc oddany b. przystojny lubiany przez kobiety będzie uczniem mojego ojca tak w pracy technicznej jak później bezpośrednio przy pacjencie.

W czasie pobytu w Czerniowcach będzie rozpoczynał naukę. Po powrocie ojca do Lwowa zamieszka z nami we Lwowie i nadal będzie kontynuował naukę. W czasie wojny przebywać będzie u rodziców w Czerniowcach. Po wojnie ożeni się z przyjaciółką mojej krewnej Jadzi Góreckiej Toni Bruck – powróci do Lwowa z żoną zamieszka już osobno – będzie już będąc wykwalifikowanym pracownikiem, prowadzić samodzielnie praktykę dentystyczną i złotniczą u Dr. Reichensteina ul. Akademicka. Po śmierci Dr. Reichensteina obejmie po nim praktykę. Zamieszka w końcu przy placu Mariackim na ul. Sienkiewicza obok Hotelu Georgea.

Po wojnie wyjechał ze Lwowa (repatriacja) i do końca życia prowadził swój gabinet dentystyczny w Krakowie przy ul. Szujskiego.

Pozostawił żonę swoją, moją b. ulubioną Ciocię Toni, która żyła jeszcze opuszczając śródmieście zamieszkała na obrzeżu Krakowa. Po jej śmierci zamieszka w dniu obecnym w nim ich jedynaczka Teresa: ul.Bytomska 16/32.

Młodsza siostra mojej matki Helena Szwarc urodziła się jak wszystkie dzieci Katarzyny de domo Łakociska związani z Auczycem -> wydawnictwo Kraków Szwarców – i Edwarda moich dziadków również w Czerniowcach.

Dziadkowie Szwarcowie rodzice mojej matki mieszkali w Czerniowcach we wili przy ulicy Pruskiej, którą wjeżdżały do miasta wiejskie furmanki w jesieni pełne owoców zwłaszcza wspaniałych śliwek. Dziadkowie kupowali je w tym czasie – całą zawartość furmanki i smażyli je w ogromnym kotle w swoim ogrodzie. Dla dziesięciolatka była to niebywała frajda bo to i wspaniałe ognisko i słodka zawartość olbrzymiego kotła. Ciocia Hela b. gospodarna miała pod opieką spiżarnię i właściwie już poślubiona przez  * Edwarda Czernichowskiego, który po ukończeniu seminarium duchownego we Lwowie opuścił stan duchowny i poprosił o rękę Heli. W roku 1921 jednak, gdy większość Polaków czerniowieckich opuściła Bukowinę- która przypadła Rumunii też sprzedali willę i powrócili do Wolnej Polski – która właśnie cieszyła się cudem nad Wisłą.

*Właśnie w tej willi mieszkali Szwarcowie wraz z czworgiem dzieci to jest Olgą, Edwardem, Heleną i Kazimierzem.

Olga pierwsza córka opuściła dom rodzinny w roku 1906, wyjeżdżając ze świeżo poślubionym mężem Mieczysławem do Lwowa. W domu pozostała trójka aż do końca I Wojny Światowej.

Po powrocie z wojska wujek Kazio najpóźniej bo 1920 żeni się z przyjaciółką Jadzi Góreckiej – córki Toli przyrodniej siostry mojej matki.

Mój dziadek Edward był drugim mężem Katarzyny de domo Łakocińskiej pochodzącej z Krakowa córki kierownika znanego domu wydawniczego Auczyc i Ska.

Czerniowce opuścili też Góreccy – sprzedając kamienicę oraz doskonale prosperującą cukiernię i wyjechali do Krakowa założyli tam wytwórnię wina, która istniała do1945r.

Po śmierci cioci Toli (1933 i Michała Góreckiego 1945? Wytwórnia przestała istnieć.

Obie córki (1) Jadwiga poślubiła jeszcze w Czerniowcach naczelnika kolei i zamieszkała w Równem (Wołyńskim). A (2) Wanda spodobała się Baburkowi – w Czeskiwi  – który zajął się produkcją wina, ale niestety już po wojnie zmarł!

Jadzia – bezdzietna

Wandzia – miała 2 dzieci Marysia Dziunek

Żyje tylko jedna Marysia po mężu Homiila

Legnica ul. Pancerna 27/11

***

Stu stronicowy zeszyt-brulion a w nim niepełne pięć stron zapisanych bardzo oszczędnie drobnymi literami. Pismo ojca nie jest łatwe do odczytania odtworzyłem je ze stuprocentową dokładnością uwzględniając każdy przecinek lub brak jego jak również zachowałem autentyczną ortografię. 

Ojciec spolszczył nazwisko Szwarc. Nie wiem jakie intencje nim kierowały. Zrobił to świadomie. Sprawdziłem w oryginalnych metrykach mojej i jego.  Nazwisko Schwarz ma ortografię niemiecką co również potwierdzają badanie naszego dalekiego krewnego pana Janusza Kucharczyka szukającego korzeni swojego pradziada Karola Schwarza w Bawarii.

Te notatki ojciec sporządził pod koniec życia szacuję, że było to około 2000 roku.

Pozostawił również siedem małych karteczek (14×14 cm). Powstały wcześniej. Zapisane są też bardzo oszczędnie, ale charakter pisma jest jeszcze zdecydowany, pewny. Gdyby powstały później wykorzystałby z pewnością już rozpoczęte wspomnienia w zeszycie.

Pierwsza kartka dwie strony.

Ojciec mój poznał swoją przyszłą żonę Olgę Szwarcową w Czerniowcach gdzie prowadził praktykę dent. (1905 maj precyzyjnie) znanego stomatologa pracując samodzielnie i był traktowany prawie jak członek rodziny. W tym czasie doszło do wielkiej tragedii, gdy córka ich zmarła nagle w następstwie dyfterii. Ojciec mój z całą rodziną b. to przeżył. Wtedy w tym czasie poznał swą przyszłą żonę Olgę, którą poznał – gdy jego przyjaciel Adam?? Bursa (został powołany do wojska) poprosił więc swojego przyjaciela  by w czasie swej służby wojskowej zaopiekował się jego damą serca. Pozostawia jej płytę gramofonową z nagraniem własnej piosenki.

Ojciec mój zaopiekował się nią b. serdecznie a ponieważ miał już dobrą opinię w Czerniowcach będąc b. przyjemnym, dobrze zbudowanym i dobrze zarabiającym – bardzo szybko ujął całą rodzinę tak bardzo że bardzo szybko doszło do ślubu w 1906. Z bardzo ładną i zgrabną 18 letnią szatynką o piwnych oczach. Ojciec jej a mój dziadek mając wtedy 56 lat pobłogosławił młodą i dorodną parę. Pięknym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Obraz ten dla nas b. cenny z podpisem (1906) mego dziadka Edwarda Szwarca – pozostaje nadal w naszym posiadaniu przypominając nam tę chwilę powstania naszej rodziny.

Dla tych, którzy są ciekawi co stało się po powrocie Adama Bursy muszę dodać – może jednak lepiej przemilczeć. W każdym razie mój ojciec odwiedził go, wraz ze mną i moją siostrą Czesławą, w Nowym Targu na Kowańcu gdzie zamieszkał wraz z żoną i również trójką dzieci.

Druga kartka.

 Berdanowie         2 córki

Lila wyszła za mąż w czasie wojny za Mietka Ozgę – przybyli z wojskiem i oddali nam mieszkanie poniemieckie na ul. Wandy naprzeciwko Kościoła Garnizonowego III p.

Również bliższy kontakt mojej matki w czasie wojny (1914) P. Bordan w czasie wojny pracował w zaopatrzeniu cyw. Ludności Lwowa? Ale specjalnych jakichś udogodnień dla nas nie przypominam sobie. Zdaje się że on był przyjacielem ojca, który wcielony do wojska prosił  P. Bordana i Mazura o opiekę nad nami?

Bordanowie po I Wojnie Św. 1914-1919 przebywali w Warszawie. Pani B. nie żyła długo po operacji zmarła w Warszawie. Pan B. żył jeszcze po wWojnie w Katowicach. Lila z mężem (przebywali) zamieszkali w Warszawie. Kontakty urwały się.

Trzecia kartka.

Menzowie-Izydorowie ul. Św. Jacka |Manzowiez 3a

Lila, Wera, Egon (Nusia)

Przyjaciele rodziców pochodzenia niemieckiego ewent. Austryjackiego

Cały dom mówiony po polsku

W czasie wojny nasi najbliżsi

Razem bawiliśmy się w czasie wojny 1914-1918

Za czasów gimnazjalnych mniej widywaliśmy się – Po II ej wojnie w Zakopanem

Wera w Anglii – Izydor i jego żona zmarli w Zakopanem  Lila ( ca mammae) Też zmarła

W Zakopanem

Rozenbuszowie      Znajoma mamy ze Lwowa.

Przyjaźniliśmy się z dziećmi

Dzięki Jadzi                             2 córki Jadzia i córka Hanka

(jej namowom)

Pojechaliśmy na wakacje do Kut.

Zamieszkaliśmy osobno. Jadzia zajechała do krewnych właścicieli tartaku i młyna

Herman Jakel. Jeździliśmy do Kut wiele razy, aż do olbrzymiej powodzi.

Później sama wiele lat do Kosowa.

Lubiła tam jeździć bo te okolice przypominały Jej pobliskie (w owym czasie już rumuńskie) Czerniowce.        ÷

Czwarta kartka.

Festenburowie mieli dzieci

Synów Puncio i córeczkę Eryczkę.

Mieszkali we Lwowie

Ul. Leśna przedłużenieul. Kurkowej

Czasem w czasie I Wojny Światowej chodziliśmy z mamą na krótkie

Odwiedziny. W latach powojennych już urwały si kontakty .

Od Cesi (mojej siostry) dowiedziałem się

Że Puncio i Eryczka zamieszkali w Krakowie.

Piąta kartka.

Geschwind II Gimnazjum

Nawrocki

Rolaner

Dr Jankowski (Dyr.)

Thunlie X Gimnazjum

Dobrowolski

Gruczewski „Dziunio” ( ……… z szerokimi „nosami” > Alle Tschernowicer Kinder bleiben immer Schön und hübsch.

Hobrzyński Matematyka, Fizyka    kaszlał i odpluwał. „Buzdygan”

Malski – Rysunek

Patryn – ze Stryja – fizyka – VI² VII VIII klasa?

Kardasz – Everest. Język niemiecki

Szusta kartka.

Krynicka                 spokojna   ½ p.wyżej

Fuchsowa   ½ piętra niżej  Żakinek, Janka

Oprócz Żakinka 4 córki zmarły na T.b.c

Żuławska (żona brata znanego Pisarza)

Rożunis ?

Ot Owczarski nasz lekarz domowy

Kiersz Wiesław I p. mój Kolega Gimn. Przeszedł do szkoły Kadetów – Lwów

Marynia Ogonowska – długoletnia pomoc domowa ze Sokołowa pod Stryjem.

Dr. Kwest lekarz domowy niesłychanie mało mówiący.

Kondracikowie (urzędnik ZUSu z córką     mieszkali na II p. Tuż pod nami)

Ptaszyńscy  bracia –

Gustaf Kuhn Pułkownik Austryjak ożeniony ze Szwarcówną i jego siostra przyjeżdżali z Wiednia (odwiedzali nas w czasie wojny 1914 dostawaliśmy w podarunku przepiękne zabawki Czasem siostra zakonna (może Olga) zdaje się też Szwarcówna. Po wojnie już więcej ich nie widywaliśmy.

Siódma kartka.

Ojciec prowadził swoje życie

a więc i swoją pracę

i swoje stosunki towarzyskie

w sposób b. uporządkowany.

***

Wielka szkoda, że ojciec nie napisał nic, choćby jedno zdanie, o śmierci swojej sześcioletniej siostry Urszulki. Miał przecież wtedy już dziewięć lat.

W rodzinie był to temat tabu. Wiem, że zmarła na dyfteryt (błonica). Najprawdopodobniej ten dramat rodzinny dziadek Rosyk przeżył jeszcze w twierdzy przemyskiej. Likwidując mieszkanie nyskie po śmierci mamy znalazłem w jednej z szuflad zawiniętą w mocno pomięty papier pakunkowy siatkę – ażurową plecionkę z nici. Na papierze pozostał napis: „To jest narzuta łóżeczka Urszulki z lwowskiego mieszkania rodziny Rosyków.

Najwięcej szczegółów z życia ojca przekazała mi mama. Jeden, mocno szokujący, dotyczył właśnie odejścia Urszulki. „Pewnego dnia Mieciu przyniósł do domu krzyżyk znaleziony gdzieś na ulicy. Jego matka, czyli babcia Olga była, jak wiesz, osobą niewierzącą. W dramatycznym dniu śmierci Urszulki krzyknęła: To ty przyniosłeś do domu ten krzyż! „

Narodziny swojego brata Władka również pominął ojciec milczeniem.  Miał wtedy 11 lat, następował nowy porządek po wojnie, a jego ojciec dopiero co powrócił z wojska.

Z fragmentów opowieści, które usłyszałem od mamy sytuacja była dość dwuznaczna. Obraz, który powstał w mojej głowie przez lata nie uległ zmianie, a nawet się zaostrzył i uprawdopodobnił.

„Wygłodniały dziadek po prawie pięciu latach wraca z wojska. Babcia osamotniona w tym strasznym czasie niedostatku stała się samodzielna, poza tym przeżywa nadal śmierć córki. Dziadek pełen temperamentu jeszcze młody mężczyzna pragnie w sposób nieograniczony korzystać z łóżka małżeńskiego. Babcia nie jest w stanie przeciwstawić się woli męża. Ulega, zachodzi w ciążę. Czuje się jednak zraniona. Nie wie, jak ukryć przed rodziną i znajomymi ten fakt. Podobno nawet zamykała się w szałwie gdy dochodziło do nieoczekiwanych wizyt gości. Zabiera dzieci i wyjeżdża do rodziców w Czerniowcach. Dopiera po urodzeniu syna wraca do Lwowa. Od tego czasu przestają dzielić małżeńskie łoże.”

Okres szkolny ojca jest również białą, a może nawet czarną kartą. Wiadomo tylko, że był łobuzem. A jak bardzo rozrabiał w młodości świadczy epizod już z czasów Polski Ludowej.

W trakcie rodzinnych odwiedzin w Warszawie ciocia-babcia Hela, czyli rodzona siostra babci Olgi, nie mogła uwierzyć, że ojciec obronił doktorat i poprosiła go, żeby pokazał jej dyplom.

Mieciu w gimnazjum, tuż przed maturą uciekł z domu nad morze, a nie była to jego pierwsza podróż. Od dawna pasjonował się żeglarstwem. Pływał na kutrach rybackich i po wielu przygodach, w dość niejasnych okolicznościach wstąpił do Marynarki Wojennej. Pływał na okręcie szkoleniowym „Iskra”, gdzie doszło do wypadku. Oficjalna wersja głosiła, że spadł z gniazdka bocianiego.  Dokonano trepanacji czaszki. W wersji Dr. A. Majewskiego zabieg przeprowadzono w związku z zapaleniem środkowego ucha. Po operacji przyjechała po niego matka i zabrała go do domu. Ubytek kości za prawym uchem pozostał widoczny do końca życia.

W trakcie studiów na Akademii Medycznej we Lwowie, ojciec wspólnie ze swoim uczelnianym kolegą Adamem Majewskim rozpoczęli budowę pełnomorskiego jachtu.

Dr. Majewski, ojciec przyjaciela, udostępnił im działkę na terenie swojej posiadłości. Zaczęła się niesamowita przygoda zakończona, w Gdyni wodowaniem wspaniałej jednostki, nazwanej Mestwinem.

Całą historię przepięknie opisuje w swojej książce „Lekarz też człowiek” Dr. Adam Majewski.

Jak istotne to było wydarzenie świadczy również jednostronicowy opis w „Dziejach żeglarstwa polskiego” Włodzimierza Głowackiego. Wydawnictwo Morskie – Gdańsk 1989 – str. 323.

Ojciec nie umiał albo nie chciał opowiadać o jachcie. Tłumaczył mi tylko o powstawaniu żeber kadłuba od strony technicznej, o tym jak w fabryce mebli podpatrzył technologię wyginania drewnianych listw. Dużo więcej dowiedziałem się i przeżyłem oglądając fotografie z tamtych czasów no i oczywiście czytając strony wyżej wspomnianych pozycji.

Ojciec nie wspomniał również nic o śmierci swojej matki. Umarła na raka bardzo cierpiąc. Miało to miejsce w parę miesięcy po moim urodzeniu. W tamtym czasie mama miała precesje do ojca, że ją zaniedbywał. „Nie było go w domu, codziennie biegał do swojej matki!”.

„Wspomina Olgę córka jej przybranej siostry – Jadwiga Lasocka: „Pełna była humoru i życia, wesoła, roześmiana, dowcipna, gościnna. Choć nieraz dokuczyła mi docinkami, kochałam ją bardzo. Oldzia będzie w naszych sercach żyła zawsze roześmiana, a jej smutna i bezlitosna śmierć jest ciągle jak sen niedobry i koszmarny. Chorowała kilka miesięcy na raka. Choroba zmieniła ją do niepoznania, była żywą mumią. Nie można było w to uwierzyć, że ta roześmiana nasza Oldzia jest tą brązową, niepodobną do kobiety w średnim wieku, istotą. Los jest czasami okrutny.

I pomyśleć, że już tyle lat Jej nie ma, tej wesołej, pełnej życia i temperamentu Oldzi, że leży samotna na cmentarzu i nikt ją nie odwiedzi tam. Zbezczeszczono jej grobowiec. (…..) Co za boleść dla nas wszystkich”. Zachowany do dziś na Cmentarzu Łyczakowskim grobowiec Rosyków, w którym spoczęła Olga, nosi ślady włamania i plądrowania przez hieny cmentarne, które zajmowały się okradaniem zwłok.”

Zamieściłem fragment spisanej przez pana Janusza Kucharskiego „Kroniki rodziny Schwarzów i Czarneckich – Drugie pokolenie – Linia Edwarda.”

Mój smutek związany ze śmiercią babci Olgi ma podwójne podłoże. Żal mi po pierwsze, że nie mogę powiedzieć „widziałem Babcię”. Wydaje się to śmieszne, ale nawet w dzieciństwie było mi smutno z tego powodu. Nie spotkałem się nigdy z Dziadkiem Hawrankiem, chociaż jeszcze wtedy żył i to samo dotyczyło Babci Rosykowej.

Po drugie, a jest to bardziej dramatyczne uczucie, dlaczego nie podano babci morfiny. Miała potworne bule. Nie mogąc ich wytrzymać krzyczała: „Dlaczego pozbawiliście mnie wiary. Teraz miałabym chociaż jakąś ulgę w moim cierpieniu.”

Ojciec był lekarzem, dziadek miał dobrze prosperującą praktykę dentystyczną. Stać ich było na zakup nawet bardzo drogiego lekarstwa.

Mam wrażenie, że zrobiono pokazówkę: „Tak strasznie umiera człowiek niewierzący!”

Mieciu… Mieciu… tylko tak zwracała się mama do ojca. Jedynie w bardzo poważnych sytuacjach mówiła Mietek!  Mieciu powstało w atmosferze lwowskiego domu Rosyków. Ciocia Cesia tak zwracała się do brata, tak również wujek Wilu popędzał krewniaka podczas wieczornego bridża: Mieciu w Pińczowie dnieje. Nawet dzieci Reni choć nie miały odwagi zwracać się tak do dziadka, to jednak w trakcie rozmów familijnych „Mieciu” odmieniają we wszystkich przypadkach.

Jako małe dziecko mówiłem i pisałem „Tatuś” później w każdej sytuacji był i pozostał „Tato”.